niedziela, 26 maja 2019

Sikorkowa "Miss"


Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus) to dla mnie bez wątpienia najładniejsza przedstawicielka sikor w WestPalu. Żeby ją jednak zobaczyć trzeba włożyć niemało trudu. 
Ruszamy na Białoruś. Właśnie u sąsiadów znajdują się najbliższe lęgowiska tego gatunku. Zanim jednak znajdziemy się w dolinie Prypeci trzeba zdobyć wizę. Obecnie trochę poluzowano wymogi. Na pobyt do 10 dni wystarczy mieć potwierdzenie rezerwacji z hotelu koniecznie na jego firmowym papierze (my zdecydowaliśmy się na "Turovskie Legendy" w samym centrum Turova). Następnie wykupić ubezpieczenie w jednym z Towarzystw wskazanych na stronie Ambasady Białorusi (my korzystaliśmy z AXA) oraz pobrać, wypełnić i wydrukować wniosek o wydanie wizy. Tak zaopatrzeni udajemy się do Warszawy na ul. Wiertniczą 58. Obsługa bardzo miła, kolejki praktycznie nie ma. Zostawiamy paszporty z wymienionymi wyżej dokumentami. W zamian dostajemy kwit do wpłaty 25 euro za wydanie wizy, którą musimy zrealizować w Banku Millenium w dniu złożenia wniosku wizowego. Siedziba banku znajduje się kilkaset metrów od Ambasady. Potwierdzenie wpłaty okazujemy przy odbiorze paszportu.
Po 5 dniach roboczych ponownie jedziemy do Warszawy i odbieramy paszport z wizą. Można oczywiście korzystać z pośredników ale to kosztuje. 
Pierwsza przeszkoda pokonana. Jeszcze tylko trzeba wyrobić "zieloną kartę" na pojazd i można jechać. Ruszyliśmy w środę wieczorem, by koło 2 w nocy zameldować się na przejściu granicznym w Terespolu. Na tym przejściu panują jakieś dziwne "porządki" o czym mogliśmy przekonać się wyjątkowo boleśnie przy powrocie. Dotyczy to niestety strony ... polskiej. Na stronie białoruskiej trochę czasu zajmuje nam biurokracja, ale pogranicznicy i celnicy białoruscy są uprzejmi i starają się wyjaśnić, gdzie trzeba iść. Przy czym nachodzić się musi praktycznie tylko kierowca. Nie ma wielkich kolejek więc łącznie spędzamy na granicy około 1,5 godziny. Jeszcze tylko trzeba zaopatrzyć się w czytnik "BellToll" (obowiązkowy, system dróg jest płatny). Punkt, gdzie załatwia się tą sprawę znajduje się w Brześciu, około około 3,5 km od przejścia granicznego jadąc na Mińsk. Jest dobrze oznaczony. W punkcie płacimy (kartą kredytową) kaucję za urządzenie oraz wpłacamy orientacyjną kwotę wyliczoną przez Panią w okienku na podstawie naszego oświadczenia dokąd jedziemy (0,04 Euro za km). To co nie wykorzystamy i kaucję za urządzenie zostanie nam zwrócone po oddaniu urządzenia (nastąpiło to błyskawicznie - w dwa dni). 

Kołchozy, a jakże, tu się ostały a i chyba nawet nieźle "przędą"

Drogi na Białorusi, te przynajmniej z których korzystamy (M1, M10, P88) są przyzwoite. Trzeba uważać na fotoradary bo jest ich dość dużo, no i na progi zwalniające w mijanych miejscowościach. Poza tym jazda jest po prostu nudna. Kilku, a nawet i kilkunasto- kilometrowe odcinki dróg są proste, jakby wytyczone od linijki, pobocza pozbawione całkowicie drzew a krajobraz płaski jak stół, z polami ciągnącymi się po horyzont. Od czasu do czasu mijamy niewielkie obszary leśne. Bardziej zwarte lasy zaczynają się dopiero od Pińska. Co jakiś czas krajobraz "ożywiają" malowanki na elementach przyrody nieożywionej

Leśne ozdobniki w regionie homelskim

W końcu docieramy nad Prypeć i od razu kierujemy się na miejscówki koło wsi Ozerany, gdzie w zeszłym roku lazurki widział Jacek Tabor. Jest chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. Ptaki jednak śpiewają. Niestety lazurki nie ma, chociaż po wyjściu z samochodu wydawało mi się, że słyszę śpiewającego samca. Nie było to jednak ekspresowe zaliczenie gatunku, bo śpiewała oczywiście ... modraszka. Może jesteśmy za wcześnie ? Nie, no przecież jest to gatunek osiadły. Póki co zajeżdżamy do Turova. "Turovskie Legendy" mają doskonałe położenie. Na przeciwko sklepy spożywcze, kawiarnia, restauracja (z kartą kuchni białoruskiej), bankomat, a z drugiej strony wystarczy przejść przez kładkę i znajdujemy się na nadprypeckich łąkach w obszarze ochronnym "Turovski Ług". Na terekię jednak trochę chyba za wcześnie. Warunki pobytu wyśmienite, bardzo czysto, parking wewnętrzny, aneks kuchenny, WiFi i to tylko 30 USD za pokój dwuosobowy. Polecamy. 
Nadrzeczne łąki są suche. Powiem szczerze nie tak sobie wyobrażałem w tym czasie dolinę Prypeci. Na niewielkich oczkach królują czajki i krwawodzioby, są też bataliony, poza tym krzyżówki, świstuny, cyraneczki, cyranki. W każdym razie jakiegoś "szału nie ma". W nadrzecznych zadrzewieniach i zakrzaczeniach sikory lazurowej też nie ma, za to są modraszki.
Sam Turov to spokojne miasteczko o przebogatej historii, którego początki sięgają X wieku. Drewniana, parterowa zabudowa sprawia, że mamy wrażenie jakbyśmy poruszali się po skansenie o niezwykłym kolorycie. Zabytkowa, wybudowana w 1810 roku,  drewniana cerkiew p.w. Wszystkich Świętych, na zewnątrz pomalowana na niebiesko, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak warto zajrzeć do środka, gdzie możemy zobaczyć m.in. stary, XVIII wieczny, ikonostas, a przede wszystkim, otoczone kultem jako cudowne, kamienne Krzyże Turowskie.


Turov, drewniana zabudowa 
Turov, drewniana zabudowa
Turov, drewniana zabudowa
Turov, Cerkiew p.w. Wszystkich Świętych z 1810 roku
Turov, wnętrze Cerkwi p.w. Wszystkich Świętych, ikonostas z XVIII w.
Późnym popołudniem lądujemy w knajpie, zajadając się białoruskimi dranikami (placki ziemniaczane z mięsem).
Wieczorem intensywnie poszukuję w necie wiedzy o aktualnych miejscówkach na lazurki. W ekspresowym tempie otrzymuję info z profilu Birding Belarus, a Pavel Pinchuk, zaprasza nas po szczegóły jutro, do lokalnej stacji ornitologicznej, gdzie pracuje. Nikt nie wspomina, żeby było na lazurki za wcześnie. Czuję się uspokojony. 

🔻

Rano obieramy kierunek na wioskę Kremnoje. Niby nawigacja każe mi jechać drogą asfaltową, ale jakieś przeczucie, kieruje mnie na polną, gruntową drogę, która po chwili staje się groblą, stanowiąc nie małe wyzwanie dla Kasi Škody. Wszystko to jednak nic w obliczu tego, że po ujechaniu może 100 metrów w zadrzewieniach przy kanale (52.069015, 27.760459) widzimy co ? Myszkującą, wśród intensywnie pylących na żółto wierzbowych bazi, pięknie wybarwioną sikorę lazurową !!! Oczywiście obok niej zaraz pojawia się para modraszek (konkurencja ?). Są też bogatka i czarnogłówka

Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus)
Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus)
Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus)
Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus)
Sikora lazurowa (Cyanistes cyanus)

Dojeżdżamy do wioski Kremnoje. Lokalsi, o ogorzałych twarzach, od razu domyślają się, że szukamy "biełajej sinicy". Jeden z nich twierdzi, że kilka dni wcześniej widział 2 ptaki koło jego domu. My niestety nie odnajdujemy wśród zadrzewień przy wiosce jak i w samej wiosce żadnej lazurki. 
Jedziemy do Stacji. Pavla co prawda nie ma, ale obecni tam ornitolodzy wiedzą po co przybywamy. Chętnie udzielają nam wskazówek i pokazują miejsca, gdzie ostatnio sikory lazurowe bywały widziane. My chwalimy się naszą obserwacją. Przy okazji dowiadujemy się, że istnieje strona belarus.birds.watch, gdzie można orientować się na bieżąco co i gdzie jest widziane (coś jak nasze ornitho.pl)


Turov, terenowa Stacja Ornitologiczna, ul. Novaja 48
Prypeć niedaleko Stacji Ornitologicznej

Jedziemy na kolejną miejscówkę wskazaną nam przez chłopaków ze Stacji. To mają być zadrzewienia przy niewielkim jeziorku (52.070943, 27.812089). Tradycyjnie już widzimy tylko modraszki. Sprawdzamy inny bar w Turovie. Ośrodek "Strumień" oferuje również noclegi, ale ceny są tu już znacznie wyższe, niż w naszej agrousadbie. Przed wejściem do baru stoją skrzynie z figurkami różnych gatunków kaczek. Strzelają w rezerwacie ? Trafiamy na imprezkę włoskich myśliwych. Konsumujemy kolejną białoruską potrawę - babkę kartoflaną widniejącą w menu pod nazwą "szeptucha" (wiedźma, znachorka). Figurki kaczek nie dają mi spokoju. U "kierowniczki" dowiaduje się, że Włosi jedynie śpią w ośrodku, a na polowania wywożą ich gdzieś na północ. Się panoszą. 
Pokrzepieni jedziemy na kolejną wskazaną nam lokalizację lazurki do miejscowości Olszany. Co prawda, nie dojeżdżamy do konkretnie wskazanego nam miejsca, gdyż mylę drogi. Droga przypominać zaczyna czołgowisko zostawiamy więc auto i idziemy na spacer. Opłacało się. W zakrzaczeniach nad strugą przy ostatnich zabudowaniach wsi Kasia obserwuje "naszą" kolejną sikorę lazurową (52.090242, 27.353659). Niestety mnie się już jej zobaczyć nie udaje, ale to znak że w tych okolicach lazurki jednak są. Słońce powoli zbliża się do linii horyzontu. Czas wracać. Powrócimy w te okolice jutro. 


🔻


Mamy szczęście do pogody. Kolejny słoneczny dzień. Wracamy do Olszan. Tym razem już wcześniej dokładnie naniosłem pinezkę w nawigacji. Mijamy jakiś gigantyczny kołchoz z uprawami pod folią. Na łąkach dziesiątki batalionów, kilka czapli białych i ... myszołów włochaty, pierwszy drapieżnik widziany przez nas od przybycia do Turova. Droga kończy się przy jakimś budynku. Dalej już tylko prypeckie rozlewiska. Rzeczywiście siedlisko dla sikory lazurowej chyba optymalne (52.125053, 27.354302). Tylko co począć jak oczekiwanej "miss sikor" nie ma. Oczywiście są modraszki. Znajdujemy gniazdo raniuszków, na silnym wietrze "buja się" samica błotniaka stawowegoprzy budynku odlicza się kopciuszek i pliszka siwa a na skraju drzew i otwartego terenu obserwacje prowadzi srokosz. Widać, że chyba zdjęć lazurki już nie poprawię. 


 Bob budowniczy czyli raniuszek (Aegithalos caudatus)
i jego dzieło
W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w miejscu, gdzie wczoraj Kasia widziała lazurkę. Wędruję wzdłuż zadrzewionej strugi. Pełno mazurków, pojedyncze droździki no i dzięcioły białoszyje. Nie mogło być inaczej. Musiałem spotkać miejscowego "gadułę". Opowiadał o polskości tych ziem, o historii, o jego rodzinie, a na koniec stwierdził, abym powiedział w Polsce, żeby Polska upomniała się o te ziemie i ich rdzennych mieszkańców. Z kolei ja musiałem mu opowiedzieć po co przyjechałem, jakich ptaków szukam. No trochę czasu na razgaworze nam zeszło. Lazurki nie odnalazłem. W miejscowym markecie kupujemy pamiątki: obowiązkowo piwo, kwas chlebowy i "ornitologiczny, wysokoprocentowy płyn" pod nazwą "Dzika Kaczka". Powoli kończy się nasz pobyt na Polesiu. Jutro zweryfikujemy czy informacje o kilkugodzinnym oczekiwaniu na przejściu granicznym na wjazd do Polski są prawdą czy mitem.


Jedno z bocianich gniazd w Olszanach. Najpierw ... gra wstępna,
a później niezła akrobatyka

co za sprawność

🔻


PIĘĆ I PÓŁ GODZINY !!! Czyli PRAWDA, niestety. No może człowieka szlag trafić !!! Co ciekawe, na granicy białoruskiej idzie to bardzo sprawnie. Spędzamy na niej niewiele ponad godzinę i to tylko w wyniku zatorów tworzonych na polskiej stronie. A u nas, pełen rozmach, kilka kanałów. Jeden oznaczony, że dla obywateli EU, cztery pozostałe "wszystkie paszporty". Oczywiście ustawiamy się tam gdzie EU. No i z zazdrością oraz wzrastającą z każdym kwadransem wściekłością wręcz, patrzymy na przesuwające się samochody w sąsiednich korytarzach. Wreszcie oddajemy paszporty do rąk pogranicznika. Kasia nie wytrzymuje i wygarnia Mu co o tym bałaganie myśli. Też nie milczę. Chłopak chyba był zaskoczony opieprzem. Nam trochę ulżyło. No cóż On winy za to nie ponosi, co zauważył,  obiecał, że przekaże nasze uwagi swoim przełożonym, namawiał nas żebyśmy sami też skierowali nasze uwagi do szefostwa. Odniosłem wrażenie, że po tym spięciu, które zapewne słyszała też Pani celnik, jakoś sprytniej poszła kontrola tych kilku pojazdów z "naszej grupy". A może to tylko złudzenie ?
W każdym razie cała niedziela w drodze a to tylko troszkę ponad 600 km. Ten trud ponieść było jednak warto. 


Mazurek (Passer montanus) - najbardziej rzucający się w oczy gatunek podczas naszego wyjazdu